czwartek, 24 kwietnia 2014

Różewicz

Jest mi smutno, dziś rano umarł mój ulubiony poeta... 

I to chyba pierwsza taka śmierć (kogoś, kogo nie znałam, a ceniłam za ogrom, różnorodność  i doskonałość twórczości), która mnie ruszyła.

Nasz "znajomość" zaczęła się od tego wiersza: 

Kochani ludożercy
nie patrzcie wilkiem
na człowieka
który pyta o wolne miejsce
w przedziale kolejowym

zrozumcie
inni ludzie też mają
dwie nogi i siedzenie

Kochani ludożercy
poczekajcie chwilę
nie depczcie słabszych
nie zgrzytajcie zębami

zrozumcie
ludzi jest dużo będzie jeszcze
więcej wiec posuńcie się trochę
ustąpcie

Kochani ludożercy
nie wykupujcie wszystkich
świec sznurowadeł i makaronu

Nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje
mój żołądek mój włos
mój odcisk moje spodnie
moja zona moje dzieci
moje zdanie

Kochani ludożercy
nie zjadajmy się Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę



Na szczęście wraz z poetą nie umierają dzieła.

*I wkurzają mnie lajki na fejsbuku pod informacjami o jego śmierci. Tu nie ma nic do lubienia.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Cała ja

Podłączyłam telefon do ładowania, wypięłam, potem dostałam SMS i tak patrzę, a mam ciągle jedną kreskę ... Oczywiście stan paniki, mój telefon znowu nawala, tylko tym razem nie spadł z wysokości, znowu naprawianie...
Co się stało? Ale jakim cudem?! Po kablu do źródła. Odkopałam kabel ukryty pod stertą papierów, testów maturalnych i kartek świątecznych...
Podłączyć telefon do kabla USB, który nie był podłączony do niczego, tylko leżał na biurku od kilku dni - bezcenne doświadczenie. Zadania na dziś: wysłać kartki walające się po biurku, schować kabel, żeby sytuacja się nie powtórzyła!

niedziela, 23 marca 2014

Życie z geekiem

Nerd jest chłopakiem (prawie)idealnym. Zawsze powie Ci, że ładnie wyglądasz (bo patrzy w komputer, na Ciebie pobieżnie), siedząc cały dzień obok Ciebie zapyta: ale nie chcesz spędzać ze mną więcej czasu (w końcu spędzał go przed komputerem)? A kwiaty dostaniesz, kiedy przypomni mu o tym aplikacja (nie ma to jak kolejny lewel).
Nie jest źle - trzeba mieć dużo cierpliwości! 

Nerd to określenie osoby pasjonującej się naukami ścisłymi (może fizyką?), informatyką (e tam, tylko trochę programuje), grami komputerowymi (mała przerwa w doktoracie na granie); od niedawna do jednych z pasji nerda zalicza się fantastykę (tak, tak, tak!), jak i czytanie komiksów (tylko czasami, w przerwach między graniem a czytaniem fantastyki). To podobno introwertycy, którzy nie utrzymują stosunków towarzyskich i nie dbają o formę fizyczną (moje obserwacje to potwierdzają, BFF to Open Office). Bardziej uspołecznioną wersją jest geek (człowiek, który dąży do pogłębiania swojej wiedzy i umiejętności w jakiejś dziedzinie w stopniu daleko wykraczającym poza zwykłe hobby.) Ten termin często jest używany jako neutralny na określenie osoby, która niekoniecznie pozbawiona jest zdolności społecznych.
W zasadzie wszystko powyżej jest prawdą. 

Nie wiem czy to kwestia nerdowości, geekowości czy roztargnienia, ale towarzyszy temu wszystkiemu wszechobecny chaos: Kochanie! a gdzie są moje kluczyki do auta? Widziałaś mój pasek? Nie wiesz gdzie jest telefon? Naczynia do zmywarki - no, yyy... byłem taki zaspany!?!

Wyjście z domu o określonej godzinie graniczy z cudem, bo trzeba zapewnić 10 minut na powroty po rzeczy, których się zapominało czy zmianę koszulki na taką, która nie ma plamy lub nie jest pognieciona. Oglądanie filmu jest uzależnione od tego, czy akurat nie ma weny do programowania, bo jak kod się dobrze pisze... to świat poczeka.

Wyjeżdżając gdzieś na kilka dni należy się spodziewać, że kubki po herbacie zostaną umyte, kiedy nie będzie już w czym pić, a miseczka z budyniem zrobionym w poniedziałek, prawdopodobnie nie zmieni miejsca do Twojego przyjazdu (będzie za komputerem, czego oczy nie widzą... tego pleśń nie łapie). Podobnie z odkurzaniem i praniem (praniowe wróżki też mogą mieć wakacje!). 
Znajomi? Po co mi znajomi, kiedy mam Ciebie?!?(Jacek dopisał sam)
Jeżeli już tacy są i robią zawodowo to samo, to rozszyfrowanie o czym rozmawiają między sobą zajmie Ci kilka lat!

Nigdy też nie można być pewnym jaka jest hierarchia wartości: laptop, Ty, reszta świata czy odwrotnie, jednak Ty, a potem laptop. No chyba, że wychodzi nowa gra - czołowa trójka może ulec zmianie.

A teraz zalety: niebanalne poczucie humoru, inteligencja i skromne stwierdzenie "przepraszam kochanie, ale jestem geniuszem..." 
Taki związek nie jest i nigdy nie będzie nudny.



czwartek, 6 marca 2014

Złe, źlejsze i najźlejsze!

Zaczęłam 6 postów, nie opublikowałam ani jednego. Mam masę pomysłów, ale jakoś nie mogę zrealizować ich do końca.
Nie mam mocy. Piszę całymi dniami, pomagam w pisaniu innym, czytam, sprawdzam, poprawiam, dla spokoju ciała, ducha i umysłu chodzę na spacer z psem, czasem ogarniam rzeczywistość. 

Nie mam mocy na pisanie. 
Złe, źlejsze i najźlejsze - bywają dni wobec, których gramatyka jest bezradna. Może i tygodnie? :)

Mam mocne postanowienie poprawy, tylko muszę się wyspać. Ta moja niemoc twórcza spowodowana jest nowym semestrem na politechnice.
Jacek ma zajęcia na 8.00, co oznacza pobudkę o 6.00. Niestety jego pobudka oznacza i moją - mimo, że on bardzo się stara mnie nie budzić. A trening wczesnego wstawania zaczął przed początkiem semestru.
I tak nie dosypiam, więc padam potem koło 23.00. Kocham spać!


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Waga wagi

Wysiłek fizyczny - nie specjalnie go lubię. Nie potrafię sobie przełożyć jako priorytetu dbania o moje ciało za wszelką cenę. Zawsze jak o tym pomyślę pierwszeństwo ma jedzenie, a spalanie kalorii jest na szarym końcu. Nigdy też nie byłam na diecie. Nie liczyłam kalorii, nie zadręczałam się specjalnie ćwiczeniami. Nie ograniczałam słodyczy, nie miałam fazy na jedzenie jednego koloru, żywienie się wyłącznie kaszą, owocami, nie byłam wegetarianką, weganką. Moje ciało i moje jedzenie nie są moim problemem, akceptuje to, jak wyglądam i to ile jem. 

Nie miałam też problemów z nadwagą - to nie tak, że nie byłam raz grubsza, raz chudsza - byłam, jak każdy. jednak zasadniczo od 10 lat trzymam się stałej wagi, czuje się dobrze ze sobą.
Po pierwsze mam trochę szczęścia, bo faktycznie nie mam tendencji do tycia i to, co przybiorę szybko spalam.
Po drugie w genetycznym spadku otrzymałam dość spory biust - a to jest ciężka sprawa! Zwłaszcza, że jestem szczupła w obwodzie, co daje gigantyczny rozmiar miseczki. Niestety kiedy miałam lat naście nie trafiłam na wykwalifikowaną brafitterkę, która dobrałaby  dobry stanik w rozsądnej cenie dla dorastającej dziewczynki. To zrobiło swoje.
Przy tak sporym obciążeniu mam czasami kłopoty z kręgosłupem - boli i tyle. Przyczynę znam. Zakup porządnego, dopasowanego stanika okazał się dobrą opcją dla kręgosłupa. Jednak to wymaga też pewnych drobnych, niewyczerpujących ćwiczeń, żeby mięśnie klatki piersiowej były silne. Nie wszystkie sporty mogę uprawiać - patrz biust, a stanik sportowy niestety nie zawsze działa. Przy bieganiu mam natychmiast popękane naczyńka krwionośne praktycznie na całym dekolcie (tak, cera naczyńkowa).
Zaczęłam się zastanawiać nad jakaś aktywnością fizyczną - joga, rower (bleh)... Czymś sensownie regularnym, żeby jakoś się trzymać. Nie będę trenować z Ewą Chodakowska, bo jakoś nie specjalnie mnie przekonuje "sekta skalpela".  
Kiedy tak przeglądałam internety w poszukiwaniu inspiracji, okazało się, że od pół roku jest taka, rzecz, którą robię regularnie, a której nie liczyłam... Spacer z psem! Niby nic, a jednak!
Regularny, codzienny, ponad 40 minutowy spacer, w zasadzie na przemian z szybkim marszem. Do tego dochodzi rzucanie piłki patyków, zabawa i ganianie się z psem. Składa się to na regularny wysiłek fizyczny, codzienny.

Jestem teraz przeziębiona i od trzech dni nie wychodziłam - mam straszną ochotę na spacer, głupie 40 minut na dworze. Wyraźnie mi tego brakuje. 

Wniosek: albo to działa, albo znalazłam usprawiedliwienie dla mojego lenistwa!

środa, 13 listopada 2013

W nazywaniu stroń od niechcianych form

Dawno Cię nie widziałam Aniu... To zdanie sprawiło, że coś we mnie się zagotowało. I mimo, że serdecznie lubię Panią, która je wypowiedziała, nie byłam w stanie powstrzymać się od:
Haniu, druhno Haniu!

Lubię moje imię. Jestem z niego całkowicie zadowolona. Jest proste, łatwe w pisowni i w moim roczniku nie nie było popularne. Uchroniło mnie przed nieszczęsnym imieniem, które nadano mi jago drugie. Cierpię zawsze patrząc na dowód osobisty, gdzie jak byk stoi Hanna Bogumiła (o ironio!).
Inną Hanię spotkałam, kiedy zaczęłam chodzić na dodatkowy angielski, jakoś w VII klasie (tak, kiedyś nie było gimnazjów, a podstawówka miała osiem klas). Teraz się boję, bowiem co drugie dziewczę zostaje Hanną i jest to trzecie najczęściej nadawane imię żeńskie w Polsce od jakiś 5 lat.

Często bywałam Anią. Jedna z moich sąsiadek do dziś mówi do mnie Aniu... Mimo moich licznych buntów, próśb i uwag. Prawda jest taka, że na Annę/Anię nie reaguję w ogóle i bywa, że słyszę coś na temat złego wychowania. Ań znam sporo (siostra mamy, siostra taty, w liceum 5 sztuk w jednej klasie, kilka ciotek). Zazwyczaj jasno tłumaczę jak mam na imię, po trzeciej próbie stanowczo.

Na liście przyjęć do liceum  byłam Anną Masur (bo tak nazwiska mam z 15 różnych wersji - Masur, Mazur, Musar, Musor, Mósur, Musór, Musior, Misur... Ursus - kiedyś dostaliśmy list na takie nazwisko). Przypadek w LO przyprawił mnie prawie o zawał, bo myślałam, że się nie dostałam, a tu ... taka niespodzianka. Zwłaszcza, że niejaka Anna Mazur była uczennicą tego samego liceum w moim roczniku i zdziwiła się, że jest w dwóch klasach jednocześnie.

Pamiętam z dzieciństwa jakąś znajomą rodziców - panią Izę, która mówiła do mnie Hanula (Hanula-granula) - czego serdecznie nie znosiłam. Nie pamiętam jak ta Pani wyglądała, ale pamiętam formę mojego imienia. Wujek Jacek mówi do mnie Hanko, co jest zabawne, ale zarezerwowane wyłącznie dla niego.

Na jednej ze stron znalazłam informacje: najpopularniejszymi zdrobnieniami są: Hania, Hanka, Haneczka, Haniusza, Hanula, Hanusia, Hanuś, Hanusia, Anulka, Anula. O zgrozo!

Jeżeli ktoś nazwie mnie Haniuszą, to zginie! W życiu nie Anula! Hania i Ania to dwa różne imiona i już (mimo, że źródło pochodzenia mają zbliżone). Nie jestem Anią! 

Zatem uprzejmie proszę o: Hanię, Hankę, ostatecznie Hanuś. Pasuje mi także pełna forma mojego imienia, Hanna brzmi ładnie. Proszę także o uwzględnienie odmiany przez przypadki.

To drobna sprawa, a ja będę szczęśliwsza.



środa, 6 listopada 2013

Zezwierzęcenie

Powinnam zacząć od tego, że lubię zwierzęta. Generalnie nikt mi nigdy nie mówił: nie głaszcz kota na podwórku, bo pewnie jest chory. Mój tata znosił różne zwierzęta do domu: to przestraszonego jeża, którego próbowało rozjechać auto, to gołębia, który oberwał podczas gradobicia. Pewnie, gdyby nie całkowity brak zdolności  z zakresu przedmiotów ścisłych, poszłabym na weterynarię. Od 8 roku życia miałam psa, wcześniej rybki, świnki morskie, papugi, żółwia i chomika.
Zawsze wydawało mi się, że sporo wiem o psach. Jednak pół roku temu moja wiedza została gruntownie zweryfikowana. 
Imbir jest moim pierwszym świadomie posiadanym psem - dużym, puchatym, kumatym - takim, jakiego zawsze chciałam mieć. Kiedyś marzyłam o berneńskim psie pasterskim, ale jakoś krótko żyją. 
Ostatnio często słyszę: fajnie mieć dwa psy.
Ustalmy fakt: te psy nie kochają się najbardziej na świecie, generalnie lubią nas, ale siebie jedynie tolerują, co jest osiągnięciem.
Obecnie potrafią spokojnie leżeć w kuchni lub w pokoju razem, ale jeszcze nie można ich zostawić samych (na wszelki wypadek). Trzeba im poświęcić masę czasu, uwagi i ... przysmaków. Pamiętać o zasadach w traktowaniu ich i pierwszeństwie Aresa, trzeba by konsekwentnym.

Ares jest starym upartym psem, ma swoje zwyczaje - leży na kanapie, nie chce chodzić na długie spacery, drapie w drzwi (sporo rzeczy zniszczył).  Imbira można nauczyć niemal wszystkiego (za ciasteczka zrobi wszystko). Nie zniszczył niczego w domu, kopie w ogrodzie - ale on chyba zwyczajnie to lubi. Cieszą go wszelkiego rodzaju piłki, gryzaki, kawałki materiałów i skarpetek do podarcia.  
Relacje psie poprawiły się po kastracji chemicznej Aresa (zabieg podobny do czipowania, na efekt czeka się około 3-6 tygodni). Nie jest to magiczna chwila, która zmienia wszystko, trzeba być cierpliwym.

Decyzję o posiadaniu psa podjęliśmy z Jackiem kiedy Ares zaczął chorować i perspektywy leczenia nie były bardzo optymistyczne (Ares na szczęście ma się dobrze). Ogólnie mieliśmy świadomość co nas czeka i mieliśmy też w danym momencie czas dla psów. Prawda jest taka, że ani ja, ani Jacek nie wyobrażaliśmy sobie domu bez psa. Pojawiły się rzesze doradców. Podzielili się na dwie grupy:
a. tylko pies z hodowli, masz pewność co z niego wyrośnie, masz wskaźniki rasy ...bla, bla, bla
b. wyłącznie pies ze schroniska
c. na cholerę wam kupa futra!

Zaczęłam poszukiwania. Początkowo przeglądałam różne oferty - docelowo szukałam dogolabradora (jak Ares). No i znalazłam Imbira w milanowskim schronisku.

Dlaczego warto wziąć psa ze schroniska?

Hasło "nie kupuj, przygarnij" - jakoś do mnie przemawia. Pies to pies - nie chciałam psa danej rasy. Kiedy go głaszczę, wyczesuję czy sprzątam po nim jest mi totalnie bez różnicy jego pochodzenie.
Schronisko w Milanówku ma dobrze prowadzoną stronę (tak, psa znalazłam przez Internet), kontakt z Anią odbywał się przez maila. Wspólny spacer z psami, wizyta w domu, podpisanie umowy adopcyjnej - ma to sens. Fajne jest to, że kontakt z wolontariuszami nie urywa się w chwili zatrzaśnięcia za psem bramy jego nowego domu.

Kilka osób próbowało mi przetłumaczyć, że pies ze schroniska to kiepski pomysł, bo:

- pies pewnie ma jakąś wadę, bo trafił do schroniska (tak, nieodpowiedzialnych byłych właścicieli),
- pies pewnie jest chory/zaniedbany, bo kto tam o niego dba (błąd, pies był pod opieką weterynaryjną, miał szczepienia, był odrobaczony, w schronisku są wolontariusze, którzy dbają o psy i wyprowadzają je na spacery, ćwiczą z nimi chodzenie na smyczy i podstawowe komendy, są też pracownicy schroniska),
- pewnie nie jest nauczony czystości (problemu nie było),
- nie posłucha i nie można go ułożyć (jak się z psem nie pracuje, to nie słucha - Imbir słuchał, słucha i uczy się - jest psim bystrzakiem),
- nie potrafi chodzić na smyczy (potrafił, idzie mu całkiem dobrze),
- nigdy nie wiesz co z takiego wyrośnie (można to ocenić, a charakter psa no bywa, zwierze jednak nie ma złych intencji).

Jeżeli ktoś poszukuje psa to zapraszam do schronsika w Milanówku (lub na stronę pobliskiego schroniska). W naszym przypadku było profesjonalnie, z troską o los zwierzaków i przede wszystkim z mądrym podejściem do relacji własciciel- pies.

Po ponad pół roku z psem w domu nie robi mi różnicy fakt, że pies jest ze schroniska. I tak go uwielbiam. Jeżeli kiedyś zdecyduje się na kolejnego, pewnie też będzie schroniskowy.